W końcu upiekłam chleb z San Francisco. Miałam na niego wielką ochotę. Ocet balsamiczny dodaje charakteru. Jest wilgotny, ale nie przesadnie ciężki. Nie wiem, czy chciałabym go jeść codziennie, ale raz na czas... Dlaczego nie?
Drugi chleb jest pszenny. Miałam dużo zakwasu, który jakoś musiałam spożytkować, poza tym szybko i łatwo się go robi. Tak fajny, codzienny chlebuś. Nie miałam słodu, więc po prostu użyłam cukru. Trudno. Nie można mieć wszystkiego :)
Chciałam was przekonać do pieczenia. Nie zajmuje to wcale strasznie dużo czasu. Wiem, że jeśli w przepisie podany jest czas total 24 godziny, to faktycznie wygląda przerażająco, ale faktycznie jest tak, że zaczyn leży sobie sam przez np. 16 godzin, po których trzeba dodać tylko mąkę i chleb znów sobie leży, a my możemy sobie oglądnąć film. Czasami trzeba tylko zagnieść, przemieszać, ale to zajmuje chwilkę.
A jaki jest efekt! Chleb z własnego piekarnika smakuje znacznie lepiej niż ten z piekarni!
Przy okazji zapraszam wszystkich do spróbowania swoich sił w marcowej weekendowej piekarni. Łatwy w wykonaniu, a wygląda olśniewająco! Już nie mogę się doczekać na ten listek!
Ps. Wszystkich chętnych z Bielska i okolic zapraszam do mnie po starter zakwasu. Jeśli jednak po moim wpisie chcielibyście się skusić na pieczenie :)
Chleb San Francisco |
Chleb pszenny na zakwasie |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz