Zbiera się długo i uciążliwie. Trzeba się ubrać w stare ciuchy, żeby nie martwić się o ewentualne dziury wyszarpane przez kolce. Do tego rękawiczki, bo bez nich będziecie wydłubywać kolce z dłoni przez kolejne tygodnie. Szypułkowanie to jakiś koszmar. Przecieranie zajmuje jak nic dzień. Jedną porcję trzeba przecierać kilka razy, bo za pierwszym nie wyciśniesz wszystkiego co róża w sobie ma. Twardą różę trzeba przemrozić w zamrażarce. Różę po przymrozkach zbiera się jeszcze gorzej, bo ciapka się w palcach. Ale warto!
Więc:
POWIDŁA Z RÓŻY
tyle róży ile uzbieracie szypułkujecie, mrozicie. Po rozmrożeniu wrzucamy do gara z odrobiną wody i gotujemy aż zmięknie i się rozciapra. Jak się rozciapra to na metalowe sito i trzemy. Trzemy i trzemy i trzemy, aż widzimy, że z tego co zostało już nic nie wycieka. To co wyciekło znów do gara, zasypujemy cukrem do smaku i gotujemy do jego rozpuszczenia. Wychodzą ładne, lśniące, aromatyczne powidła. Do słoików, pasteryzujemy koło 30 min. i już.
WINO Z RÓŻY
Robiłam je trochę na pałę. Kupiłam dymion, zerwałam różę i zrobiłam. Mówiąc szczerze, wina dopiero zaczęłam się uczyć i do teraz jest to dla mnie jakaś czarna magia, ale po fermentacji burzliwej spróbowałam i jest całkiem spoko, więc chyba wyszło. Póki co, leży sobie na fermentacji cichej i czekamy, się modlimy, co z tego będzie. Na trzy kilo owoców wyszypułkowanych, zmrożonych, lekko pogniecionych dałam dwa kilo cukru i 8 litrów wody. Do tego paczka drożdży do win czerwonych i pożywkę. To wszystko zamknęłam w balonie i czekałam. W okolicach WielkiejNocy przeprowadzę pierwszą degustację i... zobaczymy co z tego eksperymentu wyszło.
Wiosną robiłam galaretkę z płatków róży. Jedna partia wyszła ok, druga lekko gorzkawa. Fajna jest do aromatyzowania ciast i do kromki z twarogiem. Fajnie prezentuje się na pankejkach.
w towarzystwie słoików z przecierem z dyni, o którym w innym wpisie |
tu w towarzystwie syropu z kwiatu bzu, o którym innym razem |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz