Czosnek ukisiłam. Zwinięty w rulony po kilka listków i dobrze ubity w słoju, zalałam letnią wodą z łyżeczką soli himalajskiej. D. mówi, że nie potrzebnie. Że gdybym dobrze ubiła, czosnek puściłby swój naturalny sok, jak kapusta. Spróbujemy w przyszłym roku.
Najładniejsze fiolki skrystalizowałam do tortu, na który mam zamówienie końcem kwietnia. Dodałam do nich pierwiosnki, które znalazłam za pobliskiej łące, po której zresztą zaraz po zerwaniu pierwiosnków, goniły mnie wściekłe psy, sięgające mi wprawdzie do połowy łydki, ale strasznie rozwrzeszczane, więc prawidłowo budzące grozę.
Z tych mniej ładnych zrobiłam syrop. Nie wiem dlaczego nie udało mi się uzyskać odpowiedniego koloru. Trochę szkoda, ale i tak najważniejsze, że jest aromat!
Co to była za wyprawa! Mam apetyt na więcej!
Moja wersja koloru fiołkowego ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz