Nie potrafię podać przepisu na naleśniki. Zawsze robię je "na oko". 1/3 garnka mąki, jajko, szczypta soli i mleka na tyle, żeby uzyskać konsystencję jogurtu pitnego. Tyle. Ale w sumie po co podawać przepis na naleśniki??? Je to chyba każdy ma we krwi. Jak jajecznicę.
NALEŚNIKI ZE SZPINAKIEM ŁAGODNE
kilka naleśników
Nadzienie:
opakowanie ricotty
3/4 kg szpinaku
kilka ząbków czosnku
sól, pieprz
dla koloru, zabawy i urozmaicenia dodałam żółtą cukinię
Szpinak duszę na odrobinie oliwy z czosnkiem i solą. Kiedy zwiędnie, siekam, mieszam z ricottą i przyprawami. Cukinie pokrojoną na cienkie plasterki duszę do miękkości. Na naleśnikach rozsmarowuję szpinak i kładę cukinię. Zwijam jak bądź, najlepiej w rurki.
Smacznego.
piątek, 30 sierpnia 2013
Ciastka dla M.
Wstałam rano i pomyślałam – zrobię dla mojej M. (koleżanki z
pracy) coś miłego. Miałam jabłka i brzoskwinie. Kruche ciasto zrobiłam w kilka
minut. Nie mogłam tylko się zdecydować – wersja ze skórką z cytryny i z
tymiankiem, czy z galaretką z róży, którą robiłam późną wiosną. A dlaczego nie
obie? Bałam się tylko, żeby smak przypraw nie przyćmił owoców. No i strach
wziął górę – prawie nie było ich czuć ;). Następnym razem podkręcę trochę
śrubę.
KRUCHE CIASTECZKA Z BRZOSKWINIAMI I JABŁKAMI
Ciasto:
250 g mąki
200 g masła
3 Łyżki cukru pudru
2 jajka
Mąkę siekamy z masłem i cukrem. Kiedy uzyskamy coś w stylu
kruszonki dodajemy jajka i wyrabiamy na zwartą kulę, którą wsadzamy na ok. 30
min do lodówki. Po tym czasie wałkujemy, dzielimy na prostokąty. Każdemu z
prostokątów zaginamy boki, tak żeby wyszły rampy.
Nadzienie:
4 średnie jabłka
3 brzoskwinie
pół łyżeczki cukru
pudru
Owoce kroimy w kosteczkę i prażymy około pięciu minut na
patelni, aż zmiękną. Dzielimy pół na pół i:
Wersja 1:
Galaretka z róży – ja dałam ostrożnie rozsmarowując po łyżeczce
na ciastku, ale powinno być spokojnie po dwie. Uważam, że woda różana sprawdzi
się równie dobrze, ale wtedy trzeba ją wlać do prażących się owoców.
Wersja 2:
pół łyżeczki tymianku
pół łyżeczki skórki cytrynowej
Wsypujemy do lekko podprażonych owoców (ok. 2-3 minuty) i
prażymy jeszcze drugie tyle, żeby smaki się połączyły.
Gotowe owoce wykładamy na prostokąty z ciasta i wkładamy do piekarnika
nagrzanego do 180 stopni na około 20-25 minut.
M. smakowało, więc mam nadzieję, że Wam również.
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
jagodowa pana cota
A.: Co tam jesz?
Ja: Panę cotę.
A.: Kto ma kota?
Ja: Pana kota.
A.: Jakiego kota?
Ja: ...
Tak więc, jak obiecałam tak robię i wrzucam fajny przepis na jagodowy puszek. W wersji Doroty jagody są przetarte, ja z tego rezygnuję, bo wolę chropowatość na języku. Ale ja jestem dziwakiem. Bitej śmietany też nie zrobiłam, bo byłam leniwa, a borówki do dekoracji zjadłam... Tak, czy siak smacznego!
Ja: Panę cotę.
A.: Kto ma kota?
Ja: Pana kota.
A.: Jakiego kota?
Ja: ...
Tak więc, jak obiecałam tak robię i wrzucam fajny przepis na jagodowy puszek. W wersji Doroty jagody są przetarte, ja z tego rezygnuję, bo wolę chropowatość na języku. Ale ja jestem dziwakiem. Bitej śmietany też nie zrobiłam, bo byłam leniwa, a borówki do dekoracji zjadłam... Tak, czy siak smacznego!
podrzędny żart
Wpisując w wyszukiwarkę "zupa z dyni" wyszła mi "dupa z dyni". Uśmiechnęłam się, bo zobaczyłam siebie, mającą lat 9, 10, nawet 11, śmiejącą się do rozpuku wraz z kolegami z klasy z tego, jaki fajny żart mi wyszedł. Przed oczami przeleciały mi te wszystkie idiotyczne i bezsensowne dzisiaj rozmowy, które przeprowadzaliśmy, psikusy, które wymyślaliśmy. Granie w gumę przed matmą, froterowanie kolanami i rzeczoną "dupą" szkolnych korytarzy w pościgu za kimś. Z rozpędu przeglądnęłam nawet kilka zdjęć z tego czasu, gdzie występujemy w dresach z Myszką Miki, fryzury mamy poprzycinane jak od garnka, a miny najgłupsze, na jakie tylko pozwoliły nasze twarze. Z takim oto rozrzewnieniem wspominkowym gotowałam tę zupę. Zupę w kolorze lamperii w szatni mojej "pedałówy".
ZUPA Z DYNI NAJPROSTSZA
ok. 300 ml bulionu
1 kg dyni pokrojonej w kostkę, bez skóry
1/2 łyżeczki kolendry
1/2 łyżeczki kminu rzymskiego
trochę czosnku
pół papryczki chili
sól, pieprz do smaku
jogurt lub kwaśna śmietana do polania przed podaniem
W garnku, w którym będziemy gotować zupę, na oliwie podsmażamy lekko chili z czosnkiem. Dodajemy przyprawy i jak zaczną pachnieć wrzucamy dynię, zalewamy bulionem i gotujemy do miękkości. Jak będzie w sam raz miksujemy i jemy. Najprostsza zupa świata! Smacznego.
ZUPA Z DYNI NAJPROSTSZA
ok. 300 ml bulionu
1 kg dyni pokrojonej w kostkę, bez skóry
1/2 łyżeczki kolendry
1/2 łyżeczki kminu rzymskiego
trochę czosnku
pół papryczki chili
sól, pieprz do smaku
jogurt lub kwaśna śmietana do polania przed podaniem
W garnku, w którym będziemy gotować zupę, na oliwie podsmażamy lekko chili z czosnkiem. Dodajemy przyprawy i jak zaczną pachnieć wrzucamy dynię, zalewamy bulionem i gotujemy do miękkości. Jak będzie w sam raz miksujemy i jemy. Najprostsza zupa świata! Smacznego.
niedziela, 25 sierpnia 2013
blair witch project rozbitków z karaibów
Wyciągnęłam mamę na pobliską górkę, na którą rodzinki z dziećmi wychodzą na niedzielne spacery. Godzinka w górę niespiesznym krokiem, schronisko z ładnym widokiem, żadnego szaleństwa.
Wybrałam to miejsce bo usłyszałam, że rośnie tam dużo jeżyn i jagód, a w planach miałam zamknięcie ich w słoikach. No wiec wzięłyśmy wiadro i poszłyśmy w las.
Od krzaka do krzaka (na którym nie było NIC!) i nagle okazało się, że nie bardzo wiemy gdzie jesteśmy. Ale spokojnie, bez nerwów, jesteśmy na spacerze, mamy dużo czasu, poszłyśmy trochę w prawo, trochę w lewo i niespodziewanie znalazłyśmy się pod schroniskiem. Wypiłyśmy po piwku, pooglądałyśmy wspaniałe widoki i zaczęłyśmy, z pustym wiadrem i innym szlakiem, schodzić w dół.
Nagle przed nami roztoczyła się cała łąka jagód. Mama leżała oglądając chmury, a ja nazbierałam nieco ponad dwa litry borówek! Świetnie! Ale nie spodziewałam się nawet, jaka radość mnie ogarnie, kiedy tuż za zakrętem zobaczę całe krzaki uginające się pod jeżynami. Wiadro w ruch i po godzinie miałam ponad cztery litry. W tym ferworze szczęścia i babskich chichotów, nie zauważyłyśmy nawet, kiedy znowu zboczyłyśmy ze szlaku.
Szłyśmy cały czas przed siebie, nie podejrzewając niczego, jednak, po jakiejś półgodzinie, zaczęłyśmy się zastanawiać, dlaczego nikt nas nie mija. "Mamo, na takie górki chodzi się po śniadaniu, albo zaraz po obiedzie, a nie po osiemnastej! Pewnie teraz siedzą w ogródkach i grillują." Kiedy przeszłyśmy kolejne 20 minut nie mijając żywej duszy, a co najgorsze, żadnego oznakowania szlaku, zaczęłyśmy się martwić. Dla pewności zapytałam, czy mama ma ze sobą jakiś nożyk, dzięki któremu łatwiej będzie nam obcinać liście, żeby przykryć się nimi w nocy... Po kolejnych 20 minutach poszukiwania jakiejkolwiek oznakowanej ścieżki, znalazłyśmy. Prowadziła na drugą stronę góry. Niedługo zrobi się ciemno, samochód został na parkingu z drugiej strony, co robić? Nie pozostało nam nic innego, jak zadzwonić po mieszkającego w pobliżu tatę, żeby przyjechał po nas swoją terenówką i zgarnął ze szlaku. Dawno nikt się tak z nas nie nabijał. Trzeba mieć talent, żeby zgubić się na takiej górce . Ale za to jakie wspomnienia! I jakie jeżyny! Jakie borówki!
Wybrałam to miejsce bo usłyszałam, że rośnie tam dużo jeżyn i jagód, a w planach miałam zamknięcie ich w słoikach. No wiec wzięłyśmy wiadro i poszłyśmy w las.
Od krzaka do krzaka (na którym nie było NIC!) i nagle okazało się, że nie bardzo wiemy gdzie jesteśmy. Ale spokojnie, bez nerwów, jesteśmy na spacerze, mamy dużo czasu, poszłyśmy trochę w prawo, trochę w lewo i niespodziewanie znalazłyśmy się pod schroniskiem. Wypiłyśmy po piwku, pooglądałyśmy wspaniałe widoki i zaczęłyśmy, z pustym wiadrem i innym szlakiem, schodzić w dół.
Nagle przed nami roztoczyła się cała łąka jagód. Mama leżała oglądając chmury, a ja nazbierałam nieco ponad dwa litry borówek! Świetnie! Ale nie spodziewałam się nawet, jaka radość mnie ogarnie, kiedy tuż za zakrętem zobaczę całe krzaki uginające się pod jeżynami. Wiadro w ruch i po godzinie miałam ponad cztery litry. W tym ferworze szczęścia i babskich chichotów, nie zauważyłyśmy nawet, kiedy znowu zboczyłyśmy ze szlaku.
Szłyśmy cały czas przed siebie, nie podejrzewając niczego, jednak, po jakiejś półgodzinie, zaczęłyśmy się zastanawiać, dlaczego nikt nas nie mija. "Mamo, na takie górki chodzi się po śniadaniu, albo zaraz po obiedzie, a nie po osiemnastej! Pewnie teraz siedzą w ogródkach i grillują." Kiedy przeszłyśmy kolejne 20 minut nie mijając żywej duszy, a co najgorsze, żadnego oznakowania szlaku, zaczęłyśmy się martwić. Dla pewności zapytałam, czy mama ma ze sobą jakiś nożyk, dzięki któremu łatwiej będzie nam obcinać liście, żeby przykryć się nimi w nocy... Po kolejnych 20 minutach poszukiwania jakiejkolwiek oznakowanej ścieżki, znalazłyśmy. Prowadziła na drugą stronę góry. Niedługo zrobi się ciemno, samochód został na parkingu z drugiej strony, co robić? Nie pozostało nam nic innego, jak zadzwonić po mieszkającego w pobliżu tatę, żeby przyjechał po nas swoją terenówką i zgarnął ze szlaku. Dawno nikt się tak z nas nie nabijał. Trzeba mieć talent, żeby zgubić się na takiej górce . Ale za to jakie wspomnienia! I jakie jeżyny! Jakie borówki!
Gotująca się konfitura |
Nie lubię słodkich przetworów, dlatego żeluję je pektyną, zazwyczaj kupnym żelfiksem. Do kilograma jeżyn dałam nie całe pół kilo cukru i połowę żelfiksu. |
Galaretka z jeżyn w kolorze rubinu od Ani z Kucharni http://kucharnia.blogspot.com/2010/09/zatrzymac-chwile-o-usmiechu-i-jezynach.html |
A to po jagodach. Przepis jutro! |
weekendowy garnek
W weekendy często nie mam czasu gotować. Jest tyle rzeczy do zrobienia! Spotkać się ze znajomymi, iść na rower, spacer, oglądnąć film, który czeka już dwa tygodnie, nie mówiąc już o tak prozaicznych rzeczach jak pranie i sprzątanie. Wolę wtedy iść na "kulinarną łatwiznę" i nagotować gar na dwa dni. W czwartkową noc moczę fasolę, którą w piątek rano gotuję, mieszam z pomidorami, żeby na wieczór się przegryzły. W sam raz na miseczkę o drugiej w nocy po powrocie z pubu ;) Wersji fasolki znam chyba z kilkaset. Za każdym razem robię ją inaczej. Znajomi mają podobnie. Jedni gotują, inni pieką, ba! spotkałam nawet wersję podsmażaną. Jedne co jest niezmienne to fasola i pomidory. Najlepsza kompozycja na po piątkowe zmęczenie :)
FASOLKA ZE ŚWIEŻYMI POMIDORAMI
500 g fasoli Jaś
4 kulki ziela angielskiego i ze 2 listki liścia laurowego
1,5 kg pomidorów
kiełbasa dla mięsożerców lub dla wegetarian nie kiełbasa
duża szczypta: tymianku, rozmarynu, szałwii, hyzopu,
majeranku
2 łyżki oliwy
łyżka octu winnego
pół główki czosnku
sól, pieprz
Jaśka moczymy przez noc. Gotujemy około godziny w osolonej
wodzie z zielem i liściem. W tym czasie parzymy pomidory i obieramy je ze
skórki. Kroimy je na drobne kawałeczki, wsadzamy do dużego naczynia
żaroodpornego, mieszamy z ziołami, oliwą, octem, czosnkiem, solą i pieprzem i
pieczemy około godziny. Fasolę łączymy razem z pomidorami i pieczemy jeszcze z
pół godziny. Smacznego!
piątek, 23 sierpnia 2013
Curry z Mona Lisą
Czasem budzę się z muzyką w uszach, czasem ze smakiem na języku. Tak było wczoraj. Pomyślałam kalafior! kokos! curry! Od razu zażółciło mi się przed oczami, ale tak spokojnie, tak kremowo. Aksamitne. Kalafior dodaje chropowatości, żeby nie było zbyt niebiańsko. Żeby nie zgubić ziemi pod nogami. Chili w tym daniu jest uśmiechem Mona Lisy. Zbyt oczywiste? A co tam! Ważne, że smaczne i to jak diabli!
CURRY Z KALAFIORA Z MLEKIEM KOKOSOWYM
mały kalafior lub pół główki dużego podzielony na drobne różyczki
duża marchewka pokrojona na talarki
2 średnie ziemniaki pokrojone w kostkę
jeden nie duży pomidor bez skórki pokrojony w kostkę
pół puszki mleka kokosowego
kilka ząbków drobno posiekanego czosnku – w zależności od
upodobań
posiekana papryczka chili
pół łyżeczki curry i kminu rzymskiego najlepiej mielonego
sól, pieprz
Na oliwie szklimy czosnek i papryczkę. Gdy będą gotowe
wrzucamy curry, kmin i gdy zaczną pachnieć dodajemy warzywa. Smażymy je przez
chwilę, podlewamy ¼ szklanki wody lub bulionu i dusimy do odparowania. Dolewamy
mleka kokosowego, dusimy do jego zredukowania i miękkości warzyw, czyli około 5
– 10 minut. Posypujemy kolendrą (ja akurat nie miałam :( ) i podajemy z ryżem.
Smacznego.
czwartek, 22 sierpnia 2013
Bo ile można tych warzyw i warzyw?
A. zrobił się kapryśny.
"Znowu fasolka? Nie mogę już patrzeć na cukinię! O Boooożeee... nie chcę kalafiora... Ciągle tylko te warzywa i warzywa."
"A co byś chciał jeść Szanowny Panie WEGETARIANINIE?!"
"A może by tak jakąś kaszę z twarogiem?"
No więc mamy -
CIASTO
Ugotowaną kaszę mieszamy z fetą, posiekanymi pomidorami, czosnkiem,
przyprawami i wykładamy na kółeczka pierogowe. Lepimy, gotujemy do wypłynięcia
plus ze dwie, trzy minuty i zajadamy ze smakiem polane masełkiem.
"Znowu fasolka? Nie mogę już patrzeć na cukinię! O Boooożeee... nie chcę kalafiora... Ciągle tylko te warzywa i warzywa."
"A co byś chciał jeść Szanowny Panie WEGETARIANINIE?!"
"A może by tak jakąś kaszę z twarogiem?"
No więc mamy -
PIEROGI Z KASZĄ GRYCZANĄ I FETĄ
(z podanych proporcji wyszło mi ok 26 szt)
CIASTO
300 g mąki
ok. 200 ml letniej, przegotowanej wody
Do mąki stopniowo dolewamy wodę. Ciasto wyrabiamy. Nie może
przyklejać się do rąk, jeśli tak jest – dosypujemy mąki. Cienko wałkujemy,
szklanką wycinamy kółeczka i nakładamy farsz.
FARSZ
torebka ugotowanej kaszy gryczanej
2/3 opakowania fety
4 suszone pomidory
kilka posiekanych ząbków czosnku wedle upodobań
sporą szczyptę oregano
środa, 21 sierpnia 2013
Nadziewane pomidory
Pomidorowego szaleństwa ciąg dalszy.
Farsz budzi u mnie mieszane uczucia. Smaczny, ale nie perfekcyjny. Pieczarki nadają mu posmaku... kurczaka?! Może zamiast nich powinny być posiekane, zielone oliwki - dodałyby świeżości. Może zamiast oregano zioła prowansalskie? Czy nie lepiej komponują się z pieczarkami? Może twaróg, ricotta zamiast fety?Wtedy stałoby się mniej kleiste? Metodą prób i błędów dojdę do idealnego farszu. Póki co dzielę się z wami naprawdę przyzwoitym daniem.
Farsz budzi u mnie mieszane uczucia. Smaczny, ale nie perfekcyjny. Pieczarki nadają mu posmaku... kurczaka?! Może zamiast nich powinny być posiekane, zielone oliwki - dodałyby świeżości. Może zamiast oregano zioła prowansalskie? Czy nie lepiej komponują się z pieczarkami? Może twaróg, ricotta zamiast fety?Wtedy stałoby się mniej kleiste? Metodą prób i błędów dojdę do idealnego farszu. Póki co dzielę się z wami naprawdę przyzwoitym daniem.
ZAPIEKANE POMIDORY
4 duże pomidory
torebka ugotowanego ryżu
4 pieczarki większe niż mniejsze
1/3 kartonika fety
kilka ząbków posiekanego drobno czosnku – w zależności od
upodobań
pół posiekanej papryczki chili
oregano, pieprz
Pomidory wydrążamy, a środki zostawiamy – przydadzą się np.
do sosu do spaghetti na jutro.
Na patelni z odrobiną oliwy szklimy papryczkę z czosnkiem.
Dodajemy pieczarki starte na grubej tarce, delikatnie solimy (nie za dużo, bo
feta jest słona!) i dusimy wszystko kilka minut. Kiedy pieczarki są gotowe
mieszamy je z ryżem i fetą. Sprawdzamy smak, jeśli jest fajnie, wrzucamy farsz
do pomidorów.
Na górę możemy położyć odcięte czapeczki lub dodać
troszeczkę posiekanych pomidorów pozostałych z wydrążenia. Można posypać tartym
żółtym serem lub parmezanem jeśli ktoś lubi.
Przygotowane w ten sposób pomidory pieczemy w piekarniku ok.
200 stopni i około 20 minut.
Smacznego.
wtorek, 20 sierpnia 2013
Pomidory w mojej głowie, pomidory, pomidory!
Wchodzę do zieleniaka i co widzę? Pomidory za złoty dziewięćdziesiąt. Pomidory za dwa pięćdziesiąt. Pomidory duże, małe, długie, chude, żółte, czerwone, pomarańczowe, zielone. Pomidorowy zawrót głowy!
No więc biorę kilo, biję się z myślami, że to mało, więc biorę drugie, a jeszcze wezmę kilka zielonych do smażenia, a do kanapki przecież też trzeba i jeszcze chciałam zrobić pomidorki confit do makaronu i jeszcze chciałam focaccię z pomidorami i jeszcze chciałam, jeszcze chciałam....
POMIDORÓWKA Z PIECZONYCH POMIDORÓW
około 2 kilogramów pomidorów
około 300 mililitrów bulionu z warzyw
bazylii garść nie za duża i nie za mała, zależy ile kto lubi
podobnie z czosnkiem, kilka ząbków posiekanych
sól, pieprz, cukier, oliwa
Pomidory kroimy na połówki, układamy na blasze, posypujemy solą, pieprzem i skrapiamy oliwą. Pieczemy je około 45 minut w temperaturze około 200 stopni.
Kiedy będą odpowiednio upieczone pozbywamy się skórek, gniazd nasiennych, a następnie blendujemy z bulionem, bazylią i czosnkiem. Doprawiamy cukrem, solą pieprzem.
Można zupę pokropić oliwą, wrzucić trochę grzanek (najlepiej czosnkowych, a jak!).
A potem jeść i cieszyć się, że są. Pomidory o smaku pomidorów, o smaku słońca. Smacznego.
Przepis przeczytałam kiedyś na Kwestii Smaku (http://www.kwestiasmaku.com/zielony_srodek/pomidory/krem_z_pieczonych_pomidorow/przepis.html), a następnie powtórzyłam z pamięci.
Kwestia Smaku to miejsce skąd bardzo często biorę przepisy, które zawsze wychodzą!
No więc biorę kilo, biję się z myślami, że to mało, więc biorę drugie, a jeszcze wezmę kilka zielonych do smażenia, a do kanapki przecież też trzeba i jeszcze chciałam zrobić pomidorki confit do makaronu i jeszcze chciałam focaccię z pomidorami i jeszcze chciałam, jeszcze chciałam....
POMIDORÓWKA Z PIECZONYCH POMIDORÓW
około 2 kilogramów pomidorów
około 300 mililitrów bulionu z warzyw
bazylii garść nie za duża i nie za mała, zależy ile kto lubi
podobnie z czosnkiem, kilka ząbków posiekanych
sól, pieprz, cukier, oliwa
Pomidory kroimy na połówki, układamy na blasze, posypujemy solą, pieprzem i skrapiamy oliwą. Pieczemy je około 45 minut w temperaturze około 200 stopni.
Kiedy będą odpowiednio upieczone pozbywamy się skórek, gniazd nasiennych, a następnie blendujemy z bulionem, bazylią i czosnkiem. Doprawiamy cukrem, solą pieprzem.
Można zupę pokropić oliwą, wrzucić trochę grzanek (najlepiej czosnkowych, a jak!).
A potem jeść i cieszyć się, że są. Pomidory o smaku pomidorów, o smaku słońca. Smacznego.
Przepis przeczytałam kiedyś na Kwestii Smaku (http://www.kwestiasmaku.com/zielony_srodek/pomidory/krem_z_pieczonych_pomidorow/przepis.html), a następnie powtórzyłam z pamięci.
Kwestia Smaku to miejsce skąd bardzo często biorę przepisy, które zawsze wychodzą!
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Pasta z soczewicy z pieczoną papryką
Nie wyobrażam sobie śniadania bez kanapki. Opcja płatki plus coś jest świetna, ale na kolację. Skoro kanapki to i pasta. W moim repertuarze jest ich bardzo dużo, a oto jedna z nich:
PASTA Z SOCZEWICY Z PIECZONĄ PAPRYKĄ
1/2 szklanki zielonej soczewicy
1 szklanka wody
1 czerwona papryka raczej większa niż mniejsza
1 mała papryczka chili
kilka ząbków czosnku
łyżka/ dwie oliwy
kilka sporych kropel soku z cytryny
wędzona papryka w proszku, sól, pieprz do smaku
Soczewicę gotuję do miękkości w szklance wody ze szczyptą soli przez około 15-20 min. Paprykę piekę do spalenia, zamykam w plastikowym worku, po kilku minutach ściągam skórkę. Obrany czosnek, paprykę, soczewicę i oliwę blenduję do uzyskania gładkiej masy. Na koniec doprawiam i odstawiam na jakiś czas do przegryzienia składników.
Smacznego.
PASTA Z SOCZEWICY Z PIECZONĄ PAPRYKĄ
1/2 szklanki zielonej soczewicy
1 szklanka wody
1 czerwona papryka raczej większa niż mniejsza
1 mała papryczka chili
kilka ząbków czosnku
łyżka/ dwie oliwy
kilka sporych kropel soku z cytryny
wędzona papryka w proszku, sól, pieprz do smaku
Soczewicę gotuję do miękkości w szklance wody ze szczyptą soli przez około 15-20 min. Paprykę piekę do spalenia, zamykam w plastikowym worku, po kilku minutach ściągam skórkę. Obrany czosnek, paprykę, soczewicę i oliwę blenduję do uzyskania gładkiej masy. Na koniec doprawiam i odstawiam na jakiś czas do przegryzienia składników.
Smacznego.
niedziela, 18 sierpnia 2013
Piękny początek
Dużo notatek, myśli i zdjęć nagromadziło się po kątach od rozpoczęcia mojej zabawy z kuchnią. Nie chcę stracić fajnych pomysłów, wspomnień, stąd Ruskie.
Od razu zastrzegam, że nie jestem wyśmienitą kucharką. Większość przepisów na tym blogu nie będzie moja. Dużo powstaje z jakiegoś doświadczenia, zasłuchania, intuicji - bo gdzieś, kiedyś jadłam, widziałam. W miarę możliwości będę wklejać linki, podawać autorów. Część będzie nie udana, nie dosolona, przypalona. Bo tak gotuję - nieudacznie.
Na Ruskich nie będzie jak na wszystkich lansiarskich blogach o jedzeniu. Zdjęć nie umiem robić i nie mam dobrego aparatu, więc nie oczekujcie cudów. Poza tym, nie mam za dobrego zmysłu estetycznego, nie lubię bawić się w kompozycje, przybieranie potraw. Chodzi o to, żeby przedstawić co zrobiłam. Najważniejszy jest smak, a nie koronki. Zdaję sobie sprawę, że to (jeśli nie kwestie poruszone wcześniej) dyskwalifikuje mnie jako kucharza z prawdziwego zdarzenia. Bliżej mi do kuchary ze stołówy, co paćka łygą ciamry z mamrami na talerz i wrzeszczy "RUSKIE RAZ!".
Nie będę pisać regularnie, ale postaram się jak najczęściej.
Może czasami wrzucę jakąś anegdotkę.
Proszę o wyrozumiałość.
Co złego to nie ja.
Wracam do garów.
Od razu zastrzegam, że nie jestem wyśmienitą kucharką. Większość przepisów na tym blogu nie będzie moja. Dużo powstaje z jakiegoś doświadczenia, zasłuchania, intuicji - bo gdzieś, kiedyś jadłam, widziałam. W miarę możliwości będę wklejać linki, podawać autorów. Część będzie nie udana, nie dosolona, przypalona. Bo tak gotuję - nieudacznie.
Na Ruskich nie będzie jak na wszystkich lansiarskich blogach o jedzeniu. Zdjęć nie umiem robić i nie mam dobrego aparatu, więc nie oczekujcie cudów. Poza tym, nie mam za dobrego zmysłu estetycznego, nie lubię bawić się w kompozycje, przybieranie potraw. Chodzi o to, żeby przedstawić co zrobiłam. Najważniejszy jest smak, a nie koronki. Zdaję sobie sprawę, że to (jeśli nie kwestie poruszone wcześniej) dyskwalifikuje mnie jako kucharza z prawdziwego zdarzenia. Bliżej mi do kuchary ze stołówy, co paćka łygą ciamry z mamrami na talerz i wrzeszczy "RUSKIE RAZ!".
Nie będę pisać regularnie, ale postaram się jak najczęściej.
Może czasami wrzucę jakąś anegdotkę.
Proszę o wyrozumiałość.
Co złego to nie ja.
Wracam do garów.