Nie mam pojęcia dlaczego, ale miałam paniczny lęk przed robieniem racuchów "z głowy". Zawsze kurczowo trzymałam się przepisu woląc raczej zrezygnować z placków, niż smażąc je z proporcji zapamiętanych. A zapamiętać ich za cholerę nie mogłam. Aż wczoraj się przekonałam i zrobiłam. Pomyślałam sobie tak: nie mam internetu, przepisu nie ma w żadnej książce, ale pomyślmy z czego te racuchy muszą się składać. Na pewno mąka, płyn, jajco, coś spulchniającego, jakiś owoc - dziś jabłko. Ciasto, pamiętam, ma konsystencję trochę gęstszą niż naleśnikowe. Booosz... jaka filozofia???
Szklanka mąki
nie pełna szklanka mleka (jakby ciasto było za gęste dodać trochę więcej)
jajko
proszek do pieczenia tak 1/4 łyżeczki, żeby nie przesadzić
półtora jabłka
Wszystko razem wymieszałam i usmażyłam racuchy. Pyszne racuchy.
Czasami warto sobie zaufać ;)
Na zdjęciu racuchy w towarzystwie FJUTa, czyli syropu z buraków cukrowych (zawiera magnez, wapń, potas i żelazo. Zawarte w syropie z buraków żelazo jest łatwiej przyswajalne dla organizmu wraz z witaminą C, więc warto łączyć z cytrusami) i syropu z pędów sosny (z uwagi na bogactwo witaminy C i soli mineralnych, syrop ten wpływa ogólnie wzmacniająco na organizm).
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz